Międzynarodowa Partia Komunistyczna

Manewry wojenne w Europie

(Manovre di guerra in Europa, Il Partito Comunista, n.367, 2014)


W ostatnich tygodniach wydarzenia w rejonach południowo-wschodniej Ukrainy, w których doszło do starć między armią ukraińską, wspieraną przez ochotniczą milicje, a separatystami promoskiewskimi wspieranymi przez dywizje armii rosyjskiej, potwierdzają to co mówiliśmy w ostatnich miesiącach: ten konflikt nie jest wewnętrzną sprawą państwa ukraińskiego, ale jest pomiędzy układami państw imperialistycznych.

Przypomnijmy sobie ostatnie wydarzenia.

Pod koniec czerwca, po aneksji Krymu przez Moskwę i wybuchu buntu na wschodzie kraju, Ukraina podpisuje część gospodarczą umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, podczas gdy Moskwa i Waszyngton pozornie próbują położyć kres działaniom militarnym w Donbasie. Jednak na początku lipca armia Kijowa rozpoczyna ofensywę, która 5 lipca kończy się zdobyciem miasta Słowiańsk. 17 lipca zostaje zestrzelony samolot malezyjskich linii lotniczych z 295 pasażerami. Każda ze stron oskarża drugą o zestrzelenie. Pod koniec lipca ukraiński premier Arsenij Jaceniuk ogłasza swoją dymisję, potępiając zmniejszenie większości parlamentarnej rządu w związku z brakiem zatwierdzenia przez Radę, ukraiński parlament, szeregu środków wymaganych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy aby udzielić Ukrainie następnej pożyczki.

Według partii nacjonalistycznej prawicy, po upadku rządu Wiktora Janukowycza w lutym naród ukraiński został wezwany do wyboru nowego prezydenta, ale nie nowego parlamentu. Jak stwierdził lider nacjonalistycznej partii Swoboda: „Uważamy, że w obecnej sytuacji taki parlament jak ten, chroniący państwowych przestępców, agentów Moskwy i odmawiający cofnięcia immunitetu pracującym dla Moskwy, nie powinien istnieć ”.

Prezydent Poroszenko miesiąc po upadku rządu ma obowiązek 25 sierpnia rozwiązać Radę i zarządzić nowe wybory 26 października. Jednak w wyraźnym zademonstrowaniu niepewności i wahań, które dotykają również ukraińską burżuazję, wiecznie niezdecydowaną, któremu szefowi się sprzedać, to właśnie Poroszenko 26 sierpnia bierze udział w mińskim szczycie, na którym spotyka Putina oraz prezydentów Białorusi i Kazachstanu, będący członkami Eurazjatyckiej Unii Celnej oraz przedstawicieli Unii Europejskiej. Wydaje się, że spotkanie nie przyniosło pozytywnej konkluzji.

Tymczasem na polu bitwy, w drugiej połowie sierpnia, oddziały rebelianckie, przy wsparciu dywizji armii rosyjskiej, podbiły kolejne terytorium, kilkakrotnie odpychając i okrążając wojska Kijowa.

29 sierpnia ukraiński premier Jaceniuk, mimo rezygnacji, potwierdza, że ​​wprowadzi do parlamentu projekt ustawy o przystąpieniu Ukrainy do NATO. 2 września Unia Europejska ogłosiła nowe sankcje wobec Rosji, 3 września Francja odłoży dostawę rosyjskiej marynarce wojennej pierwszego z trzech okrętów desantowych Mistral, która miała się odbyć w październiku. Tego samego dnia prezydenci Putin i Poroszenko w pośpiechu próbują uzgodnić zawieszenie broni, co następuje kilka godzin później. Ten kruchy rozejm ma na celu zyskanie czasu, aby zapobiec rozszerzeniu się konfliktu, w wyniku którego niektóre z największych światowych potęg militarnych byłyby sobie przeciwstawne i który był tłem dla nadzwyczajnego szczytu zwołanego przez NATO na 4-5 września, właśnie w celu rozważenia kwestii ukraińskiej.

Dzisiejsza wojna w sercu Europy wciąż wydaje się przedwczesna, ale kryzys gospodarczy pozostawia coraz mniej pola manewru i porozumień dyplomatycznych i zmusza różne państwa do obrony swoich interesów przy użyciu siły zbrojnej i pozostawania w stanie ciągłej gotowości na przyszły konflikt zbrojny na skalę światową. A to przygotowanie odbywa się nie tylko na poziomie wojskowym, ale także w mediach, przyzwyczajając tzw. „opinię publiczną” do możliwości, że może się to wydarzyć.

Propaganda burżuazyjna nie może już dłużej ukrywać możliwości, a według nas pewności, przyszłej wojny między państwami imperialistycznymi, a dowodzi tego ton obecnych deklaracji w ostatnich dniach. Putin i Obama wymieniają wzajemne oskarżenia i groźby w ramach przygotowań do przedsięwzięcia wojskowego, które spadnie na barki proletariatu na każdym z frontów.

Według „Il Sole 24 ore” z 2 września 4 tys. żołnierzy z dziewięciu krajów, przy wsparciu pojazdów opancerzonych i samolotów, uczestniczy w ćwiczeniach wojskowych NATO na wschodniej granicy sojuszu, które zakończą się na początku października. Sojusz Atlantycki tłumaczy, że manewry początkowo miały być prowadzone przez Stany Zjednoczone, ale potem zdecydowano się na przekazanie ich pod sztandarem NATO, na tle trwających obecnie wysiłków uspokojenia krajów wschodnich w obliczu agresywnych posunięć Rosji. Trwają też inne inicjatywy wojskowe: na Morzu Czarnym prowadzone są wspólne ćwiczenia marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych i Ukrainy; „Ćwiczenia, w których uczestniczą również Hiszpania, Kanada, Rumunia i Turcja, koncentrują się na technicznych aspektach zarządzania międzynarodową operacją w celu utrzymania bezpieczeństwa żeglugi w regionie dotkniętym kryzysem”. Kolejne ćwiczenie „na ogromną skalę”, z udziałem 5 tys. uczestników ze Stanów Zjednoczonych wraz z niektórymi sojusznikami europejskimi, odbywa się obecnie na południu Niemiec; ćwiczenie symuluje w szczególności wyzwolenie miasta. „Ćwiczenia te mają na celu zademonstrowanie, że NATO jest w stanie zniechęcić i zapobiec agresji ze strony Rosji, jeśli którykolwiek z naszych sojuszników zostanie zaatakowany”, mówił generał USA Frederick Hodges, aby uczynić ją jeszcze bardziej niestrawną komunikat został wysłany do Kremla („Il Messaggero”, 9 września).

Szczyt NATO, który odbył się w Cardiff i Newport w dniach 4 i 5 września, właśnie w celu podjęcia konkretnych działań w sprawie wojny na Ukrainie, wyraźnie przeważyły ​​pro-wojenne stanowiska bronione przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Deklaracja końcowa wprost zobowiązuje 28 członków Sojuszu Atlantyckiego do „odwrócenia tendencji do zmniejszania się budżetów obronnych”, apel wprost skierowany do krajów Europy Środkowo-Południowej, które w ostatnich latach na skutek kryzysu gospodarczego ograniczyli wydatki wojskowe. Dokument zobowiązuje wszystkie kraje do zwiększenia wydatków wojskowych do co najmniej 2% ich PKB, co jest ogromną kwotą dla krajów uprzemysłowionych.

Co więcej, stworzono specjalny fundusz wsparcia dla rządu kijowskiego („kandydat do członkostwa w NATO wraz z Gruzją, Bośnią i Hercegowiną, Czarnogórą i Macedonią, rozszerzając Sojusz Atlantycki dalej na wschód” (Manlio Dinucci, „Il Manifesto”, 6 września).

Intencje Stanów Zjednoczonych zadeklarował już prezydent Obama w przemówieniu wygłoszonym dzień wcześniej w Tallinie w Estonii: „Wizji wolnej i pokojowej Europy grozi agresja Rosji na Ukrainę. To bezczelny atak na integralność terytorialną Ukrainy – suwerennego i niezależnego narodu europejskiego. Kwestionuje najbardziej podstawowe zasady naszego systemu międzynarodowego. Granice nie mogą być przerysowane na celowniku”. Obama poparł zasadę, że „drzwi NATO pozostaną otwarte dla wszystkich”, w otwartej antytezie ze stanowiskiem Moskwy, która wielokrotnie stwierdzała, że ​​nie będzie tolerować wypychania przez NATO pocisków pod granicę rosyjską. Krótko mówiąc, antycypował ostateczne decyzje podjęte na szczycie w Cardiff i Newport, ogłaszając utworzenie wojskowych sił natychmiastowej interwencji do rozmieszczenia w krajach bałtyckich. W dalszej części szczytu sprecyzowano, że ta kilkutysięczna siła będzie miała pięć baz/depozytariuszy w krajach bałtyckich, w Polsce i w Rumunii, że będzie bardzo „reaktywna” i utrzyma stałą obecność w krajach Europy Wschodniej.

Szczyty NATO grożą ponadto utworzeniem baz wojskowych w Norwegii (członek NATO), a nawet w Finlandii (która nie jest), hipoteza, która może tylko wzmocnić Kreml w jego nacjonalistycznych atakach; i nie będzie to ostatni raz, kiedy usłyszymy deklarację Putina, że ​​gdyby chciał, mógłby zająć Kijów w dwa tygodnie.

Rosja ma jednak świadomość, że nie może sobie pozwolić na zerwanie więzi gospodarczych z Europą ani wejść w otwartą konfrontację militarną z NATO: może wyszczerzyć zęby, ale tylko po to, by dojść do kompromisu, licząc na wsparcie Europy i Niemiec przede wszystkim na pośredniej ochronie Chin, którym z pewnością nie sprzyja ekspansja NATO na Europę Wschodnią.

Współpraca handlowa i wojskowa między Rosją a Chinami nasiliła się w ostatnich latach. Już na początku lipca ubiegłego roku oba kraje zaplanowały „sześć dni manewrów w Zatoce Piotra Wielkiego, nad którą leży Władywostok. Joint Sea 2013, jak wiadomo, było największym manewrem morskim, jaki kiedykolwiek zaplanowały oba kraje. Z tego, co się okazało, wzięło udział 12 rosyjskich i 7 chińskich okrętów oraz nieokreślona liczba samolotów bojowych. Chociaż z pewnością nie jest to pierwszy przypadek, kiedy oba kraje przeprowadziły wspólne manewry, media pekińskie podkreśliły wagę operacji, które zakończyły się w środę 10 lipca: był to w istocie pierwszy przypadek, kiedy Chiny zdecydowały się wysłać siły zbrojne tej wielkości za granicą, „do wzięcia udziału w ćwiczeniach na nieznanym obszarze morskim”, pisał China Daily” (Gabriele Battaglia, „Lettera 43”).

Aby wzmocnić współpracę między Chinami a Rosją, w maju ubiegłego roku, po dziesięciu latach negocjacji, ogłoszono porozumienie między Moskwą a Pekinem w sprawie przyszłych dostaw gazu. W numerze „Il Sole 24 Ore” z 24 maja czytamy: „porozumienie – ogłoszone przez agencję New China – zostało zawarte podczas wizyty rosyjskiego prezydenta Władimira Putina do Chin po długim okresie impasu w kwestii cen gazu ziemnego. Kontrakt przewiduje, że Rosja będzie dostarczać do Chin metan przez trzydzieści lat, w ilości odpowiadającej 39 miliardom metrów sześciennych rocznie (połowa tego, co zużywają Włochy), gwarantowaną przez nie wybudowany jeszcze 2200-kilometrowy rurociąg z Syberii do wschodnich Chin. Transakcja jest warta 400 miliardów dolarów w ciągu trzydziestu lat. Rozpocznie się w 2018 roku (…) Podpisanie kontraktu, które odbyło się w obecności Putina i Xi Jinpinga, jest ważnym wydarzeniem dla Moskwy, która od początku kryzysu ukraińskiego poszukuje alternatywnych odbiorców dla swojego gazu. Do 2013 roku głównym klientem Moskwy była Europa, która zakupiła 160 miliardów metrów sześciennych, ale w tym roku same Chiny są już większym rynkiem. Pekin prognozuje, że zwiększy import gazu o 20%, aby zmniejszyć ilość zanieczyszczającego powietrze węgla, który zużywa do produkcji energii elektrycznej, powodując że zwiększy się zakup gazu do 186 mld metrów sześciennych”. I nawet jeśli, jak wynika z artykułu, umowa trwała tylko dziesięć lat, to fakt jej podpisania w środku kryzysu ukraińskiego był sprytnym posunięciem ze strony Moskwy.

Oto, co Fulvio Scaglione, wicedyrektor katolickiego tygodnika „Chrześcijańska rodzina” [włoska publikacja geopolityczna], powiedział o porozumieniu w Limes: „Wracając do Rosji i Chin, jedno jest pewne. Porozumienie gazowe po raz pierwszy łączy w bezpośredni kontakt głównego posiadacza, wydobywcę i eksportera surowców energetycznych z ich głównym odbiorcą. Do tego moglibyśmy dodać dodatkowe fakty: Chiny, najbardziej zaludniony kraj na świecie, łączy się z Rosją, największym krajem na świecie i posiadającym 10% żyznej ziemi na naszej planecie. Rosja, państwo z najbogatszymi surowcami mineralnymi (…) zawiera strategiczny sojusz z Chinami, czyli z gospodarką, która napędza światową konsumpcję surowców”.

Poza aspektem ekonomicznym i zbliżeniem się obu państw, które wiąże się z tą umową, jasne jest również, że Kreml może wykorzystać to jako ostrzeżenie dla swoich europejskich klientów, którzy są uzależnieni od rosyjskiego gazu, aby nie posuwali się zbyt daleko, ponieważ Moskwa wkrótce będzie miała alternatywny rynek zbytu dla swoich towarów. Tak więc tak naprawdę w perspektywie porozumienia z Ukrainą, ale przede wszystkim z Europą, powinniśmy interpretować posunięcie Moskwy z czerwca ubiegłego roku, kiedy wyłączyła ona dostawy gazu na Ukrainę: „16 czerwca 2014 r. Scaglione kontynuuje: „Putin wydał rozkaz odcięcia dostaw gazu, czyli nieupuszczania więcej niż 40 miliardów metrów sześciennych rocznie, co stanowi ukraiński kontyngent gazu wysyłanego na Zachód. Dziwna wojna energetyczna, która zaczyna się w pierwszych dniach lata (…) Decyzja Kremla zdaje się sugerować zaproszenie do negocjacji, do skorzystania z gorących miesięcy, aby wrócić do stołu i przedyskutować sprawę”.

Również groźbę sankcji wobec Rosji ze strony Europy i Stanów Zjednoczonych można wytłumaczyć jedynie w obliczu nieuchronnego starcia mocarstw. Oprócz gazu istnieją ważne powiązania handlowe z Rosją: pod względem wielkości handlu z Rosją pierwsze dwa kraje w Europie to Niemcy i Włochy. Pomijając tchórzliwą włoską burżuazję, która nie ma ani siły, ani charakteru, by stawić czoła silniejszym od siebie państwom, co Berlin, najpotężniejsza gospodarka w Europie, mógłby zyskać na sankcjach? Co to za quid pro quo, co może zaproponować Waszyngton, żeby zerwać z Moskwą? Albo jakie groźby może nieść?

Niemiecka gospodarka utknęła w martwym punkcie i musi się rozwijać, a nie ograniczać własne rynki. Poza oficjalnymi deklaracjami kanclerz Merkel że istnieją rachunki, które trzeba wyrównać w niemieckich przedsiębiorstwach. Taka sama ocena nie dotyczy Stanów Zjednoczonych, które mają niewiele powiązań handlowych z Rosją, a de facto zamierzają z nią konkurować jako dostawca gazu z tego, co udaje im się wydobyć z łupków.

Te porozumienia między państwami, te interesy, które wiążą się ze sprzedażą gigantycznych ilości towarów, te walki o zdobycie nowych rynków i ważnych stanowisk strategicznych i wojskowych, cóż z tego dla proletariatu? W medialnej orgii burżuazyjnej informacji, złożonej z sensacyjnych nagłówków i niewiele więcej, czytamy, że bitwa na południowym wschodzie Ukrainy przyniosła około 3000 zabitych, plus bliżej nieokreśloną, ale z pewnością bardzo dużą liczbę rannych i prawie milion uchodźców, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów i pracy, aby uciec przed wojną. W większości te ofiary to członkowie klasy proletariackiej, która nieświadoma swojej siły i historycznej misji będzie zmuszona we wszystkich częściach świata chwycić broń w obronie interesów, które są w bezpośredniej opozycji do jej własnych.

Ukraińska burżuazja, „oligarchowie”, potrafili się wzbogacić w ciągu ostatnich kilku lat, sprzedając się najlepszemu oferentowi, nabijając sobie kieszenie, plądrując i kradnąc, oczywiście wszystko w imię „wolnej i niepodległej” Ukrainy. Jak każda inna burżuazja, szukają oni zysku tylko po to, by pomnożyć własny kapitał.

Z drugiej strony, ukraiński proletariat nie ma nic do zyskania, stając po obu stronach w tej międzyimperialistycznej walce. Nie jest prawdą, że poziom życia i pracy proletariuszy w Donbasie poprawiłby się, gdyby region ten był niezależny lub przyłączany do Rosji. I nic by nie zyskała, gdyby wbrew obietnicom prawicowych partii prozachodnich Ukraina przeszła do strefy Unii Europejskiej i NATO. Ukraiński proletariat odkupi się tylko sam, organizując się odrębnie, nie dając się wciągnąć w apele nacjonalistyczne czy szowinistyczne i ponownie łącząc się z internacjonalistycznymi tradycjami rewolucyjnego komunizmu.

Wojna jest jednym z czynników, które określają etapy cyklu kapitalistycznego zarówno w jego wzroście, jak i upadku. W trzecim tysiącleciu, wojny między państwami, wszystkie burżuazyjne, są częścią ich strategii kontrrewolucji i zachowania kapitalizmu. Proletariat musi iść w kierunku przeciwnym do frontów wojennych; nie przeciw wrogowi narodowemu, ale przez zwrócenie ludzi i broni przeciw wrogowi wewnętrznemu, przeciw własnemu państwu, przeciw klasowej władzy burżuazji. To jest jedyna droga naprzód, którą prawdziwa partia komunistyczna wskazuje międzynarodowej klasie proletariackiej, a więc także ukraińskim proletariuszom.